Wstajemy o 6.30. Wyjątkowo wcześnie. Ogarniamy się bardzo sprawnie. Mam jeszcze czas żeby wspiąć się na wydmę i zrobić trochę zdjęć. Pogoda jest kiepska, nie pada ale światła brak.
Jedziemy w stronę fortu i ujścia rzeki. Mniej więcej tam umówiliśmy się z miejscowymi na śniadanie. Nie widać ich więc szalejemy na plaży, robimy zdjęcia.
Po jakimś czasie pojawiają się rybacy, zaspali. Rozpalają szybko ognisko. Ja w tym czasie wspinam się na górę żeby zobaczyć fort i poszukać zasięgu w komórce. Fort jest mocno zniszczony. W czasach świetności pewnie było tu sporo wojska. Pozostały mury i jeden budynek w środku a reszta to gruzy. Widok z góry jest piękny i powoli zaczyna przebijać się słoneczko.
Rybacy mieszkają w bardzo prowizorycznych domkach. Wyglądają jak szałasy z resztek blach, materiałów i wszystkiego co wyrzucił ocean.
Telefon łapie zasięg więc wysyłam smsa że wszystko ok. Robię zdjęcia i powoli idę na dół, pachnie już pieczonymi rybami. Niestety na śniadanie już nie dostaliśmy pysznej cebuli i pomidorów ale za to ryby były bardziej mięsiste. Najedzeni zaczynamy zastanawiać się na dalszą drogą. Mamy dwie opcje, jechać plażą do następnej miejscowości gdzie jest łagodny wyjazd lub jechać korytem rzeki . Jazda plażą jest dużo łatwiejsza ale zbliża się przypływ i przede wszystkim nie po drodze. Droga korytem rzeki dużo trudniejsza ale za to krótsza. Wybieramy krótszą. Na początku jedzie się łatwo, szybko.
Trzeba uważać na koleiny czego nie robię. Zaliczam spektakularną glebę przy dużej prędkości ale nic się mi się nie stało. Widoki są niesamowite. Otaczają nas wydmy przesypujące się przez skały. Im kanion węższy tym droga staje się trudniejsza. Woda robi się coraz głębsza i pojawiają się odcinki z wielkimi głazami. Jednak pokonujemy ją bez większych problemów. Transalp 700 zostaje trochę z tyłu ale tak samo dojeżdża do szutrówki na brzegu rzeki.
Jedziemy trochę szutrami, trochę hamadą a potem odcinkiem gliniastej drogi poprzecinanej wyrwami wypłukanymi przez wodę. Trzeba uważać ale jedzie się świetnie. Ostatnie kilometry przed asfaltem to już łatwe szybkie szutry wzdłuż słupów linii elektrycznej. Przed wjazdem na drogę N1 smarujemy łańcuchy. Do miasta Tan Tan mamy około 50km. Mijamy miejsca, które doskonale pamiętam z wyprawy w 2012 roku jakbym był tam wczoraj. Szczególnie jedno w którym wlewaliśmy paliwo i zrobiliśmy to zdjęcie:
W Tan Tan tankujemy motocykle i robimy zakupy. Postanawiamy szybko uciekać od oceanu bo mamy dosyć wilgoci i chłodu. Jedziemy asfaltem, w kasku mam muzykę i świetny humor. Motocykl prowadzi się nareszcie jak powinien. Widoki chociaż asfaltowe ciągle są super. Krajobraz się zmienia z pięknego na piękny.
Z asfaltu wjeżdżamy na szutry, ładne, szybkie ale niestety w złym kierunku.
Nawigacja Ernesta zaczyna się gubić a on zatrzymuje motocykl. Ja staję nie widząc go w lusterku ale niestety reszta leci dalej. Czekamy dłuższy czas ale nikt nie wraca, kiedy mam już po nich jechać wraca Gucio a potem reszta. Wracamy, jedziemy, stajemy i znowu wracamy. Jednym słowem błądzimy.
Deszcze zniszczyły stare drogi i powstały nowe, które nie pokrywają się z nawigacją. W końcu udaje się znaleźć dobrą drogę. Kierujemy się w stronę gór a trasa prowadzi wzdłuż wyschniętego strumienia, miejscami jest nim poprzerywana. Wzgórza porośnięte są fioletowymi kwiatami. Jest pięknie.
Dzień dobiega końca więc rozglądamy się za noclegiem. Znajdujemy miejsce nad niewyschniętą częścią strumienia.
Jest chłodno więc szybko rozstawiamy namioty i rozpalamy ognisko. Siedzimy przy nim trochę ale bez alkoholu towarzystwo szybko chowa się w namiotach. Suszę buty i zamykam jako ostatni imprezę.
"Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
Moderator: Moderator
- remi
- awansowałem na
- Posty: 61
- Wiek: 45
- Rejestracja: poniedziałek, 21 października 2013, 13:36
- Skąd jesteś: Bartoszyce
- Silnik: 2.5 CRDi (170KM)
- Skrzynia: A/T-TIPTRONIC
- Napęd: 4 WD AUTO
- Rok: 2004
- Kolor: green
- Przebieg (km.): 146000
- Inny Samochód: Yamaha XT660R
- Kontaktowanie:
- BOG&JOHNYV
- ASSISTANCE
- Posty: 819
- Wiek: 58
- Rejestracja: środa, 1 maja 2013, 21:54
- Skąd jesteś: KRAKÓW
- Silnik: 2.5 CRDi (140KM)
- Skrzynia: M/T
- Napęd: 4 WD
- Rok: 2004
- Kolor: srebrny
- Przebieg (km.): 178000
- Inny Samochód: Ford Mondeo II
- Been thanked: 1 time
- Kontaktowanie:
- remi
- awansowałem na
- Posty: 61
- Wiek: 45
- Rejestracja: poniedziałek, 21 października 2013, 13:36
- Skąd jesteś: Bartoszyce
- Silnik: 2.5 CRDi (170KM)
- Skrzynia: A/T-TIPTRONIC
- Napęd: 4 WD AUTO
- Rok: 2004
- Kolor: green
- Przebieg (km.): 146000
- Inny Samochód: Yamaha XT660R
- Kontaktowanie:
Re: "Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
Tam gdzie nie ma już dróg…
Wstajemy po 6. Kilka herbatek, pakowanie sprzętu i ruszamy.
Jedziemy między wzgórzami kamienistą drogą. Co prawda to nie asfalt ani nawet szuter ale jest wyraźnie wyjeżdżona i nie mamy problemu z określeniem kierunku. Niestety kiedy zjeżdżamy z gór droga zaczyna się rozwidlać na dziesiątki mniejszych.
Jedziemy równiną pośród pasm skalistych wzniesień przypominających wydmy. Pokonujemy jedynie małe wzniesienia ale ich wysokość wystarcza żeby się pogubić. Rozjeżdżamy się i Ernest zostaje gdzieś w tyle. Wracam po niego ale kamienista hamada pocięta śladami samochodów nie ułatwia zadania. Każdy kierunek, każda droga wygląda tak samo, nie mam nawet pewności skąd przyjechaliśmy. Jesteśmy na totalnym odludziu bez zasięgu w telefonach. Na szczęście po kilkunastu minutach znajduję Ernesta. Został z tyłu żeby zrobić zdjęcia a ostatni z jadących oczywiście nie pilnował lusterek.
Dalej jedziemy razem i już bardzo się pilnujemy. Droga zaczyna zanikać i zmienia się w coś w rodzaju śladu samochodu. Jedzie się jeszcze łatwo chociaż miejscami są do pokonania koryta strumieni. Czasem ktoś się wywali, trzeba pomóc podnieść ciężki motocykl.
Mimo wszystko jest świetnie. Widoki rekompensują wszelkie niedogodności. Mi najbardziej podoba się świadomość że w końcu jesteśmy na prawdziwym pustkowiu. Do najbliższej małej miejscowości jest w prostej linii kilkadziesiąt kilometrów. Brak zasięgu, brak słupów i linii wysokiego napięcia, całkowity brak śladów cywilizacji.
Droga to już nawet nie ślady po samochodzie tylko jakaś ścieżka wydeptana przez wielbłądy albo osły. Zaczyna się hardcore… Przedzieramy się przez skały, koryta strumieni i kolczaste krzaki. Kilka razy jestem pewny że zaliczę totalną glebę i tylko odkręcenie gazu i zaciśnięcie dłoni na kierownicy jakoś ratuje mnie z opresji. W końcu nawet ta ośla ścieżka staje się niewyraźna. Nie mamy pojęcia dokąd jechać. Zaglądam ukradkiem w Ernesta nawigację i widzę że nie ma tam żadnej drogi. Po prostu jedziemy przed siebie w ustalonym kierunku wytyczając nowy ślad. Bardzo mi się to podoba i widzę że Ernestowi też. Czujemy przygodę chociaż jest nie jest lekko. Zdecydowanie trudniej jest cięższym motocyklom bo często zawisają na dużych skałach, dla nich ta przygoda nie jest chyba przyjemna. Postanawiamy jednak zawrócić do najbliższej drogi widniejącej na nawigacji. Szkoda ale i tak wytyczyliśmy jakiś nowy ślad na mapie. Od reszty ekipy słychać lekką niecierpliwość. Pojawiają się komentarze że tylko tracimy czas na błądzenie po tych kamieniach i że przecież trzeba jeszcze zobaczyć coś innego w Maroku, coś ciekawszego. Poniekąd doskonale to rozumiem ale o dziwo to błądzenie daje mi ogromną radochę. Jestem całkowicie wyluzowany, bez ciśnienia na to że muszę coś zobaczyć. Każdą chwilę traktuję jak przygodę i delektuje się każdym widokiem bo każdy jest dla mnie nowy i wyjątkowy.
Znajdujemy w końcu wyraźną drogę. Szutrowa, z mnóstwem mniejszych i większych kamieni. Na jednym z nich nasza pechowa Yamaha Tenere łapie znowu kapcia. Zmieniamy dętkę. Niektórzy wykorzystują ten czas na relaks.
Oddaję tym razem swoją zapasową dętkę i jedziemy dalej. Droga jest łatwa i w miarę szybka co powoduje że szybko tracimy ze sobą kontakt wzrokowy a dokładniej tracą go z nami wszyscy z przodu. Honda Africa Twin Grześka łapie kapcia w przednim kole. Zostajemy we troje, Grzesiek, Ernest i ja. Nie mamy już zapasowej dętki ani kompresora. Reszta ekipy już do nas nie wróciła, nie wiem właściwie czemu. Na szczęście mam awaryjną malutką pompkę rowerową a Ernest zestaw łatek do dętek ale oczywiście „na dnie kufra”. Trzeba rozpakować cały motocykl żeby się do tego dostać. Nie spieszymy się więc z rozbieraniem koła z nadzieją że jeszcze może po nas wrócą. Niestety, musimy radzić sobie sami.
Grzesiek wkłada sklejoną przez siebie dętkę i jedziemy dalej. Po kilkunastu kilometrach znowu kapeć. Prawdopodobnie Grześ źle przykleił łatkę. Zaczynamy wszystko od nowa i tym razem osobiście przyklejam łatę w tym samym miejscu. Robi się późno ale i tak nie odpuszczam zrobienia kilku zdjęć.
Dostaję smsa że reszta ekipy czeka kilkadziesiąt kilometrów dalej w dużym mieście na stacji benzynowej, z zapytaniem czy wszystko ok i czy sobie poradzimy. Jedziemy do nich.
Do miasta docieramy już po zmierzchu i najpierw robimy zakupy a potem jedziemy na stację benzynową. Na miejscu reszta ekipy siedzi przy stolikach w barze. Ustalili między sobą że będą na tej stacji nocować pod śpiworami bo jest już za późno na szukanie noclegu na dziko. Bardzo mi się to nie podoba. Nie lubię spać w takich miejscach, nie potrafiłbym spokojnie spać. Spoglądam na Ernesta i już wiem że myśli podobnie. Praktycznie bez słów decydujemy że jednak pojedziemy za miasto. Z nami oczywiście jedzie Grzesio, dołącza również Gucio. Umawiamy się z chłopakami na 6,30 i ruszamy za miasto. Odjeżdżamy kilkanaście kilometrów, miało być więcej żeby był rano większy zapas czasu ale jesteśmy zmęczeni. Do tego Yamaha Ernesta traci światła. Przepaliła się żarówka. Zjeżdżamy niezbyt daleko od drogi i rozbijamy namioty. Zaczyna wiać wiatr ale mimo to zmęczony szybko zasypiam.
Wstajemy po 6. Kilka herbatek, pakowanie sprzętu i ruszamy.
Jedziemy między wzgórzami kamienistą drogą. Co prawda to nie asfalt ani nawet szuter ale jest wyraźnie wyjeżdżona i nie mamy problemu z określeniem kierunku. Niestety kiedy zjeżdżamy z gór droga zaczyna się rozwidlać na dziesiątki mniejszych.
Jedziemy równiną pośród pasm skalistych wzniesień przypominających wydmy. Pokonujemy jedynie małe wzniesienia ale ich wysokość wystarcza żeby się pogubić. Rozjeżdżamy się i Ernest zostaje gdzieś w tyle. Wracam po niego ale kamienista hamada pocięta śladami samochodów nie ułatwia zadania. Każdy kierunek, każda droga wygląda tak samo, nie mam nawet pewności skąd przyjechaliśmy. Jesteśmy na totalnym odludziu bez zasięgu w telefonach. Na szczęście po kilkunastu minutach znajduję Ernesta. Został z tyłu żeby zrobić zdjęcia a ostatni z jadących oczywiście nie pilnował lusterek.
Dalej jedziemy razem i już bardzo się pilnujemy. Droga zaczyna zanikać i zmienia się w coś w rodzaju śladu samochodu. Jedzie się jeszcze łatwo chociaż miejscami są do pokonania koryta strumieni. Czasem ktoś się wywali, trzeba pomóc podnieść ciężki motocykl.
Mimo wszystko jest świetnie. Widoki rekompensują wszelkie niedogodności. Mi najbardziej podoba się świadomość że w końcu jesteśmy na prawdziwym pustkowiu. Do najbliższej małej miejscowości jest w prostej linii kilkadziesiąt kilometrów. Brak zasięgu, brak słupów i linii wysokiego napięcia, całkowity brak śladów cywilizacji.
Droga to już nawet nie ślady po samochodzie tylko jakaś ścieżka wydeptana przez wielbłądy albo osły. Zaczyna się hardcore… Przedzieramy się przez skały, koryta strumieni i kolczaste krzaki. Kilka razy jestem pewny że zaliczę totalną glebę i tylko odkręcenie gazu i zaciśnięcie dłoni na kierownicy jakoś ratuje mnie z opresji. W końcu nawet ta ośla ścieżka staje się niewyraźna. Nie mamy pojęcia dokąd jechać. Zaglądam ukradkiem w Ernesta nawigację i widzę że nie ma tam żadnej drogi. Po prostu jedziemy przed siebie w ustalonym kierunku wytyczając nowy ślad. Bardzo mi się to podoba i widzę że Ernestowi też. Czujemy przygodę chociaż jest nie jest lekko. Zdecydowanie trudniej jest cięższym motocyklom bo często zawisają na dużych skałach, dla nich ta przygoda nie jest chyba przyjemna. Postanawiamy jednak zawrócić do najbliższej drogi widniejącej na nawigacji. Szkoda ale i tak wytyczyliśmy jakiś nowy ślad na mapie. Od reszty ekipy słychać lekką niecierpliwość. Pojawiają się komentarze że tylko tracimy czas na błądzenie po tych kamieniach i że przecież trzeba jeszcze zobaczyć coś innego w Maroku, coś ciekawszego. Poniekąd doskonale to rozumiem ale o dziwo to błądzenie daje mi ogromną radochę. Jestem całkowicie wyluzowany, bez ciśnienia na to że muszę coś zobaczyć. Każdą chwilę traktuję jak przygodę i delektuje się każdym widokiem bo każdy jest dla mnie nowy i wyjątkowy.
Znajdujemy w końcu wyraźną drogę. Szutrowa, z mnóstwem mniejszych i większych kamieni. Na jednym z nich nasza pechowa Yamaha Tenere łapie znowu kapcia. Zmieniamy dętkę. Niektórzy wykorzystują ten czas na relaks.
Oddaję tym razem swoją zapasową dętkę i jedziemy dalej. Droga jest łatwa i w miarę szybka co powoduje że szybko tracimy ze sobą kontakt wzrokowy a dokładniej tracą go z nami wszyscy z przodu. Honda Africa Twin Grześka łapie kapcia w przednim kole. Zostajemy we troje, Grzesiek, Ernest i ja. Nie mamy już zapasowej dętki ani kompresora. Reszta ekipy już do nas nie wróciła, nie wiem właściwie czemu. Na szczęście mam awaryjną malutką pompkę rowerową a Ernest zestaw łatek do dętek ale oczywiście „na dnie kufra”. Trzeba rozpakować cały motocykl żeby się do tego dostać. Nie spieszymy się więc z rozbieraniem koła z nadzieją że jeszcze może po nas wrócą. Niestety, musimy radzić sobie sami.
Grzesiek wkłada sklejoną przez siebie dętkę i jedziemy dalej. Po kilkunastu kilometrach znowu kapeć. Prawdopodobnie Grześ źle przykleił łatkę. Zaczynamy wszystko od nowa i tym razem osobiście przyklejam łatę w tym samym miejscu. Robi się późno ale i tak nie odpuszczam zrobienia kilku zdjęć.
Dostaję smsa że reszta ekipy czeka kilkadziesiąt kilometrów dalej w dużym mieście na stacji benzynowej, z zapytaniem czy wszystko ok i czy sobie poradzimy. Jedziemy do nich.
Do miasta docieramy już po zmierzchu i najpierw robimy zakupy a potem jedziemy na stację benzynową. Na miejscu reszta ekipy siedzi przy stolikach w barze. Ustalili między sobą że będą na tej stacji nocować pod śpiworami bo jest już za późno na szukanie noclegu na dziko. Bardzo mi się to nie podoba. Nie lubię spać w takich miejscach, nie potrafiłbym spokojnie spać. Spoglądam na Ernesta i już wiem że myśli podobnie. Praktycznie bez słów decydujemy że jednak pojedziemy za miasto. Z nami oczywiście jedzie Grzesio, dołącza również Gucio. Umawiamy się z chłopakami na 6,30 i ruszamy za miasto. Odjeżdżamy kilkanaście kilometrów, miało być więcej żeby był rano większy zapas czasu ale jesteśmy zmęczeni. Do tego Yamaha Ernesta traci światła. Przepaliła się żarówka. Zjeżdżamy niezbyt daleko od drogi i rozbijamy namioty. Zaczyna wiać wiatr ale mimo to zmęczony szybko zasypiam.
http://pozytywniedoprzodu.blogspot.com
- remi
- awansowałem na
- Posty: 61
- Wiek: 45
- Rejestracja: poniedziałek, 21 października 2013, 13:36
- Skąd jesteś: Bartoszyce
- Silnik: 2.5 CRDi (170KM)
- Skrzynia: A/T-TIPTRONIC
- Napęd: 4 WD AUTO
- Rok: 2004
- Kolor: green
- Przebieg (km.): 146000
- Inny Samochód: Yamaha XT660R
- Kontaktowanie:
Re: "Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
Zapraszam na krótki film z jazdy po wydmach. Jest pustynny klimat i udało mi się chyba zachować dynamikę.
Miłego oglądania
link do filmu bo w żaden sposób nie mogłem wstawić odnośnika bezpośrednio
https://www.youtube.com/watch?v=yb7YX-uC9ZA
Reszta relacji na blogu
http://pozytywniedoprzodu.blogspot.com/
Chyba że są zainteresowani dalszą częścią to mogę i tutaj dodać
Miłego oglądania
link do filmu bo w żaden sposób nie mogłem wstawić odnośnika bezpośrednio
https://www.youtube.com/watch?v=yb7YX-uC9ZA
Reszta relacji na blogu
http://pozytywniedoprzodu.blogspot.com/
Chyba że są zainteresowani dalszą częścią to mogę i tutaj dodać
http://pozytywniedoprzodu.blogspot.com
- Admin
- Główny
- Posty: 8992
- Rejestracja: środa, 3 marca 2010, 23:22
- Skąd jesteś: Warszawa
- Wersja Kia Sorento: Kia Sorento I
- Silnik: 2.5 CRDi (140KM)
- Skrzynia: A/T-TIPTRONIC
- Napęd: 4 WD AUTO
- Rok: 2005
- Kolor: Niebieski
- Twoje poprzednie Sorento: 2.5 CRDI (140KM) 2003EX M/T Złoty
- Has thanked: 2 times
- Been thanked: 48 times
- Kontaktowanie:
Re: "Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
Tak , bardzo prosimy o relację tutaj
aby wstawić film bezpośrednio na forum należy usunąć jedną literkę z linku :
https://www.youtube.com/watch?v=yb7YX-uC9ZA
z https: usuwamy literkę "s"
aby wstawić film bezpośrednio na forum należy usunąć jedną literkę z linku :
https://www.youtube.com/watch?v=yb7YX-uC9ZA
z https: usuwamy literkę "s"
- lopunia
- możesz mi ufać
- Posty: 1115
- Wiek: 47
- Rejestracja: środa, 10 lipca 2013, 16:15
- Skąd jesteś: Łódź
- Silnik: zbłądziłem - mam inny pojazd
- Skrzynia: A/T
- Napęd: AWD
- Rok: 2009
- Kolor: Srebny
- Przebieg (km.): 98000
- Inny Samochód: SUZUKI GV II
- Twoje poprzednie Sorento: Srebrny ZŁOMEK 2.5 CRDI AT
- Has thanked: 50 times
- Been thanked: 17 times
- Kontaktowanie:
Re: "Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
Super! Bardzo "fajnie" się czyta i ogląda!
Gratuluję pasji i blogu.
Życzę zrealizowania planu NORWEGIA i czekam na relację.
Gratuluję pasji i blogu.
Życzę zrealizowania planu NORWEGIA i czekam na relację.
pozdrawiam
Piotrek
"Człowiek całe życie się uczy a głupi umiera"
Piotrek
"Człowiek całe życie się uczy a głupi umiera"
- remi
- awansowałem na
- Posty: 61
- Wiek: 45
- Rejestracja: poniedziałek, 21 października 2013, 13:36
- Skąd jesteś: Bartoszyce
- Silnik: 2.5 CRDi (170KM)
- Skrzynia: A/T-TIPTRONIC
- Napęd: 4 WD AUTO
- Rok: 2004
- Kolor: green
- Przebieg (km.): 146000
- Inny Samochód: Yamaha XT660R
- Kontaktowanie:
Re: "Wyprawa" motocyklowa - MoroccOOFF 2015
lopunia pisze:Super! Bardzo "fajnie" się czyta i ogląda!
Gratuluję pasji i blogu.
Życzę zrealizowania planu NORWEGIA i czekam na relację.
Dziękuję bardzo. Miło że ktoś zagląda na bloga
Mam nadzieję że nic mi nie popsuje planu na ten rok. Obiecuję że klubowa flaga załopocze tym razem nad Nordkapp.
http://pozytywniedoprzodu.blogspot.com
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 61 gości