Moja pierwsza samodzielna wyprawa off-roadowa

Instruktarze, akcesoria i porady, wolna dyskusja

Moderator: Moderator

Wiadomość
Autor
ARCHIWUM

Moja pierwsza samodzielna wyprawa off-roadowa

#1 Postautor: ARCHIWUM » niedziela, 14 marca 2010, 22:46

Moje doświadczenia z jazdą terenową są raczej mizerne (porównując się do cook35 - to jest przedszkole), więc będąc na kanikułach w Koszalinie postanowiłem je trochę podszlifować.
Przeczytałem w prasie, że w tym mieście jest fajny tor off-roadowy (był tam chyba zlot Suzuki czy jakiś tam inny), wejście na internet, krótka informacja i jest decyzja - JADĘ na godzinkę (cena za jazdę swoim autem 30 zł - REWELA).

Zapakowałem obok syna kuzyna, aby się pochwalić młodzieńcowi, jak to sobie radę w terenie daje i w kieszeń kasiorka no i jedziemy.

Przyjeżdżamy na miejsce, tor ciekawy, więc napalony, jak szczerbaty na suchary, z uśmiechnięta michą podchodzę do młodego kolesia i mówię, że chciałem pijeździć torszeczkę.
Młodzian podrapał się po głowie i zapytał: Czym????
Nóż się otwiera (jak Scyzorkowi marcelo8), przecież stoję przed nim śliczą Kijanką, prawie prawdziwą terenóweczką, a ten młodzian się pyta czym?
Upss faktycznie, obok stoją przygotowane przez właścicieli toru 4 fajne max terenowe Suzuki Samurai i czekają na chętnych (cena 100 zł za godzinkę).
Wracając do jazdy. Informuję tego gołowąsa, że oczywiście swoim samochodem chcę jechać, a koleżka na to, że na tych oponach nie powalczę.
O jej, przecież mam oponki 30% teren, więc pojadą, zapniemy redukcję i będzie.
Walę więc do kolesia, że dam radę, a on na to: To niech Pan próbuje, ale łatwą trasą, zapłaci Pan potem.
Ale ta młodzież cwaniakuje, myśląc to wsiadam do czystego furaczak i ruszam.
Początek jest OK, trochę dziur i wody (a zapomniałem napisać, że od rana padał deszcz i tor był mokry jak...... bardzo był mokry, ale o tym przekonałem się za jakieś 5 minut).
Po pokonaniu pierwszego zakrętu, wyjeżdżam na kawałek jeszcze bardziej dziurawej drogi, a raczej czegoś co przypomina drogę, gdyż ma jedną wielką dziurę z wodą, zapinam reduktor i uśmiechem na twarzy (jeszcze się śmieję), dodaję gaz i zbliżam się do pierwszego wzniesienia.
Kończy się za 2 metry szuter i zaczyna wzniesienie pokryte brązową mazią, która, jak jest sucho jest twarda, jak mokro, to zamienia się w płynącą i lepiącą glinę, śliską jak lód.
Koła próbują się wbić w podłoże, ale czuję jak powoli zaczynają przegrywać walkę, jednak mocniej wciskam gaz i prawie slidem (tutaj mój towarzysz podróży ma już kiepską inę, a mój uśmiech powoli znika z twarzy) pokonuję pierwsze wzniesienie.
Ulga i..... o kurcze kolejne wzniesienie jest jeszcze bardzie strome i jeszcze bardziej śliskie. Wielkie koleiny pełne błocka i mazi nie dają prawie żadnej przyczepności, więc łapię prawą stroną trawę i gaz w podłogę.
Auto znowu jedzie bokiem ,ale też jakimś cudem do góry, z boku rzucone kilka opon wyznacza szerokość trasy, bo za oponami jest duża skarpa. Mijam o centymetry opony po prawej (już bez uśmiechu na twarzyczce) i modlę się w duchu, aby nie zdarło mi auta bardziej na prawo.
Udaje się, żyjemy, jestem na kawałku prostego terenu i zatrzymuję się. Uffff.
Patrzę a na boku jest taki mały drogowskaz - Trasa ŁATWA prosto, TRUDNA lewo.
O kurcze, to ten koszmar się jeszcze nie skończył, a wręcz dopiero zaczyna!!!!
Przede mną jakaś zapora ziemna, o co chodzi??? Przecież miało być prosto na łatwą trasę, a tu jakaś blokada. Wysiada i .... wpadam w błocko... fajnie, bo chciałem mieć off-roada, ale żeby aż takiego??? Próbuję zorientować się co to za dziadostwo przede mną. Okazuję się, że właśnie tak wjeżdża się na łatwą trasę – przez ziemną skarpę wysokości jakieś 50 -70 cm. Pogieło ich!!!!
No dobra próbuję. Wsiadam do auta, chyba z całym błotem jakie udało mi się przykleić do butów, i aby nie dając po sobie poznać, że nie bardzo jestem pewien co dalej, znowu lekko się uśmiecham do mojego towarzysza podróży.
Jedynka i ruszamy. Skarpa, maska w górze, połowa auta przeskakuje nad wzniesieniem lecz druga połowa już nie.... HOUSTON MAMY PROBLEM!!!! Kurka wodna, wisimy idealnie na środku auta, a 3 koła są w powietrzu. Ani do tyłu, ani tym bardziej do przodu. Kółka się dyndają i tyle. Było za wolno i za mały kąt natarcia – trzeba było bardziej bokiem najeżdżać na tą przeszkodę, ale tego dowiedziałem się dopiero na samym końcu.
Wysiadam i..... wpadam po kostki w błocko, a raczej w maź.
Co robić, trzeba na piechotkę polecieć do młodzieńca przy wjeździe i prosić o pomoc.
Zjeżdżając się jak na nartach w dól po brązowo-szarej brei udaję się do chłopaczka, a on z uśmiechem mi przypomina, że na tych oponach nie dam sobie rady. Kurcze, przecież teraz już wiem, ale z głupkowatą miną proszę o wyciągnięcie.
Młodzieniec zaprasza mnie do stojącego obok Samuraja i odpala go.
Ja Cię nie przepraszam, pod maską tej bestii siedzi chyba z 5 litrów pojemności, ogromny ryk pochodzi chyba od mniejszej machinerii, ale nie raczę zapytać, aby już dalej się nie kompromitować. Koła, w tym gołym w środku potworze, mają bieżnik typowo błotny tzw. M/T ito dopiero się czuje jak ta machina jedzie. Wgryza się cała powierzchnią bieżnika w teren wygryzając drogę w wodzie, żwirze i błocie, wszystko okraszając pięknym rykiem śilnika.
Próbuję się czegoś złapać (kto zabrał z tego auta jakiekolwiek uchwyty???), a przy okazji nie rozwalić sobie łepetyny o rury pod dachem. Ta bestia pokonuje trasę bez najmniejszego problemu, wyrzucając tylko fontanny brei za siebie i rucząc jak raniony bizon. Po 10 sekundach jesteśmy już przy moim Sorenciaczku i po następnych 30, auta zostało zdarte przez to „maleństwo” z pagórka. Łatwość z jaką ten Samuraj to zrobił zatyka dech w piersiach.
Stoimy uwolnieni lecz bez chęci do dalszej jazdy. Mój początkowy uśmieszek wpadł, jak moje buty do błota, a małolat z Samuraja mówi, abyśmy próbowali jeszcze raz. Ja dziękuję!!!! Wracamy.
Ale, ale .....trzeba jeszcze zjechać w dół po trasie, którą przed chwilą udało nam się co dopiero pokonać. O zgrozo!!!
Dobra, jedziemy. 5 na godzinę, starając się jak nawięcej jechać po trawie, lecz nie za blisko krawędzi, trochę ślizgiem (znowu), trochę przodem dojeżdżamy do Padoku Off-Road i z ogroną ulgą wracamy na utwardzony grunt.
WRESZCIE ZIEMIA!!!!
Ze spuszczoną głową, powoli idzie kierowca z off-roadowej niewoli..... dziękuję nieśmiało za zdarcie mnie z górki i czym prędzej zmykam.

W domu, po umyciu auta i swoich bucików oraz spodni i wypiciu 3 piwek podejmuję kolejną męską decyzję w swoim życiu (chyba drugą lub piątą??? Tak, chyba jednak piątą): JA TAM JESZCZE WRÓCĘ, ale już wynajmnę sobie od nich Samuraja, a raczej wielkiego czerwonego byka, dokładnie tego samego, który mnie wybawił z opresji, i pojadę trasą trudną i to nawet w deszczu!!! A co!!!!! Pomarzyć nie wolno!!!!


Poniżej mała fotorelacja

obrazek
Kliknij obrazek, aby powiększyć


Spider

Wróć do „Poza szlakiem”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 12 gości